wtorek, 23 listopada 2010

Między bajką, a sztuką (cz.1)



Wstęp

Nie ma żadnych wątpliwości, ogólny światopogląd na temat animacji się zmienia i nie ma co na ten temat dyskutować. Coraz słabsze produkcje dla dzieci są zastępowane coraz mocniejszymi dla osób bardziej dojrzałych. Osobiście, nie wiem czym to jest spowodowane: zejście na psy takich kanałów emitujących programy dla dzieci jak Cartoon Network, Disney Channel, czy Disney XD (dawniej Jetix, jeszcze dawniej Fox Kids), czy może tym, że rynek tym wszystkim został nasycony do tego stopnia, że trudno jest teraz zrobić coś naprawdę dobrego.



Na początku trzeba jednak zastanowić się: co można nazwać bajkę, a co sztuką? Całkowitą pomyłką, a nawet można powiedzieć, że wystarczającym powodem na zaczęcie noszenia papierowej torby na głowie jest stwierdzenie, że Simpsonowie, czy Futurama, to bajki. Oczywiście, można zaryzykować takim stwierdzeniem odnosząc się do trzech pierwszych sezonów (mimo iż nawet wtedy nie jest w 75% trafne), ale zawsze zostaje pozostałe 19. Natomiast za nazwanie Futuramy bajką, osobiście kroję nożem. ;]



W takim razie, co jest bajką? Można się kłócić. Sam nazwałbym bajką takie produkcje jak Pszczółka Maja, czy Kubuś Puchatek, ale to dlatego, że:

1. Są oparte na książkach/baśniach;
2. Ich bohaterami są w przewadze zwierzęta.
3. Kończą się morałem.

Często w produkcji dla dzieci wystarczy u mnie spełnić tylko jedno z tych warunków, co jest odnośnie Disneya straszne, bo (jak słusznie zauważyła DoubleD aka PodwojneD) studio to często stara się mieć na siłę morał. Pfff... "Często"... Zawsze! Niestety nadmiar takich produkcji (też Disneya, ale nie tylko) przeważył i zanikła rola animacji jako prawdziwej sztuki. A szkoda... Są one bowiem jednymi z najlepiej wyglądających produkcji tego typu, jak choćby Piękna i Besta. Powód? Disney jest jednym z najbardziej dochodowych studiów w ogóle na świecie. Jest to świetny przykład bajki w kategorii sztuki. Oczywiście potrafili stworzyć coś, co należy do sztuki i bajką nie jest. Myślę tutaj o świetnej Fantazji i Fantazji 2000. Gały wam wyjdą z oczodołów.



Do różnych rang sztuki można zaliczyć wiele innych produkcji animowanych. Jeśli chce się zobaczyć graficznie przyjemną i radosną dla oka kreskę, można obejrzeć francuskie Persepolis, ale tutaj się kończy zwykła kreska. Odtąd wchodzimy w świat animacji nietypowych, o których zapewne większość dopiero Tu przeczyta. Gotowi?

Zdumiewająca klasyka

Są różne filmy, które zostały uchowane w "klasycznej" formie i mają prawo podchodzić pod sztukę jak najbardziej. Powiem więcej: niektóre screeny z tych filmów można by zawiesić obok "Bitwy pod Grunwaldem" w Muzeum Narodowym w Warszawie.
Do jednych z nich zaliczam Fantazję. Obie części. Pominę to, że jest absolutnie cudowna pod względem muzyki. Nawet ją można wyciszyć tylko po to, aby napawać się obrazem, który zdumiewa.
Nadszedł czas na uproszczenie kreski ale wcisnąć w film jak najwięcej symboliki się da. Tak proszę państwa, "The Secret of Kells" również osiągnęło rangę sztuki. Kreska jest dosyć prosta, mimo to, porównania tutaj użyte są tak błyskotliwe, że nie jeden fan filmografii poważnej animację polubi.




Wszyscy robią wielkie oczy - anime wchodzi.

Anime to chyba najbardziej doceniona technika w animacji. Trudno się dziwić, pochodzi chyba od jedynego kraju, który tak uszanował ten rodzaj tworzenia filmów i seriali. Japończycy stworzyli swój własny sposób rysowania postaci, który potem podzielił się na kilka innych. Tak czy siak, koncepcja została taka sama po dziś dzień. A doceniona bo... sam nie wiem. Z jakiegoś powodu ciągnie to olbrzymią ilość geeków komputerowych i graczy konsolowych oraz zwykłych fanów animacji. Ale czy wszyscy widzą w anime coś więcej, niż tylko przyjemne seriale?
Miałem dla was przygotowaną prawdziwą bombę, ambrozję, arcydzieło gatunku ale niestety... Zapomniałem tytułu filmu ^^;



Ale na szczęście nie jest tak źle, zostaje oczywiście do przedstawienia kolejny świetny przykład. Spirited Away jest jednym z najpiękniejszych filmów gatunków, gdzie autorzy naprawdę postarali się, aby udobruchać najbardziej wymagającego widza. Serio, jeśli ktoś nie uważa za płynne zanimowanie anime za sztukę, to chyba go matka lała patelnią po głowie. Świadomość ze złożoności i drobiazgowości postaci tegoż gatunku nie pozwala na takie stwierdzenie.



Wariacje 3D

Animacja 3D przeżyła swój przełom w 1994, kiedy to urodził się ZMarchewa... Ekhm... Kiedy to swoją premierę miał film Toy Story Disneya. Mimo, że najbardziej zkomercializowana jest to jednak jedna z najbardziej pracochłonnych metod utrzymania efektu ruchomych obrazów (jeśli oczywiście mówimy o tych filmach dobrych graficznie). Wymaga ona bowiem pracochłonnego modelowania w komputerze, które (uwierzcie mi) jest strasznie trudne i niewdzięczne. Czy wpadlibyście na to, że Shrek był na początku kwadratowym klockiem? Ja jeszcze 6 lat temu (kiedy byłem jeszcze małą karotką) też tego nie wiedziałem.
Panie i panowie, nadszedł czas na prezentację rodzimej produkcji! Bowiem "Katedra" pana Tomka Bagińskiego jest sztuką w gatunku przez duże "SZ" i zgrabne "ą". Autor zrobił coś, co zapiera dech w piersiach i pod względem audio, jak i wizualnym, nawet w tej dekadzie. Ale spójrzmy na rok, który teraz mamy. 2010. A teraz: data produkcji "Katedry". 2002. Uwierzcie mi, jakby dzisiaj robiono filmy na tej bazie, lub chociaż w połowie tak samo dobre, to byłbym zmuszony uznać 3D za mój ulubiony rodzaj animacji. Jednak - animacja Bagińskiego jest lekko przerzedzona, Nie jest to bowiem czyste 3D i trzeba o tym pamiętać. W nieruchomych scenach, gdzie wszystko stoi, a kamera tylko przesuwa się w bok w powolnym tempie użyto rysunków 2D dla drobiazgowości. Tak, tak, w ruch poszły tablety polskich animatorów i wyszły nam bardzo drobiazgowe chmury, czy kolumny katedry. Też tego nie zauważyliście na początku, prawda?


Chmury widoczne po lewej stronie oraz powijające się u dołu są wykonane rysunkowo.

Kolejnym filmem 3D, który warto obejrzeć ze względu na czystą sztukę jest... "Happy Feet. Tupot małych stóp". Mówcie co chcecie, ale to jest pierwszy tego typu film, który ta wiernie odwzorował człowieka. Poza tym wszystko wokół wygląda bardzo realistycznie, za co daję ogromnego plusa. Fabułą - owszem, nie miażdży. Ale jeśli coś miałoby wzbogacić u mnie odczucia wizualne po seansie, to właśnie ten film. (No, może jeszcze "Legendy Sowiego Królestwa", ale na razie wolę się nie wypowiadać, póki samego filmu nie oglądałem)




To na razie tyle, przewiduję jeszcze ok. 2 części do tej... hmm... pracy. Na razie mam nadzieję, że czytało się miło i zapraszam do kolejnych części!

1 komentarz:

  1. Wczoraj po raz pierwszy obejrzałam cały "Tupot..." i całkowicie się zgadzam z opinią na temat ludzi. Oprócz nich fajne są tylko pingwiny, reszta zwierząt nie bardzo przypomina oryginały. A dialogi mnie zabiły, wolałabym, jakby to było nieme kino.
    "Kells" jest boskie i wszyscy to wiedzą :D
    Już nie mogę się doczekać kolejnej części tekstu!!

    OdpowiedzUsuń