poniedziałek, 27 grudnia 2010

Czuję się oduchowiony!

Niestety. Musiałem. Padła idea wyjścia na ten film do kina... Ekhm, przepraszam... "Kina". W Lublinie prawdziwe Kino dopiero powstaje. Tak czy siak przemogłem się i poszedłem na początek końca ekranizacji jednej z najsłynniejszych książek ostatnich lat. Uzbrojony w tubkę mleka czekoladowego i dobra towarzystwo usiadłem w fotelu Cinema-City (praktycznie jedyna placówka pokazująca filmy w Lublinie, "Stolicy" Kultury) i rozpoczęło się oglądanie Harry'ego Pottera i Insygniów Śmierci, Części I.

niedziela, 19 grudnia 2010

Rasizm XXI w. gorszy niż nacjonalizacja


Dla niektórych może się wydać kontrowersyjne, kiedy z chęcią przesłuchania swojej ulubionej piosenki wyskoczy im "Ten film zawiera treść od partnera EMI. Nie jest on dostępny w twoim kraju.". Niektórzy mogą nawet z wyrażenia niezadowolenia efektownie wyrwać monitor od komputera i zasilania i wyrzucić go za okno wrzeszcząc za tym "Jak to kur*a nie mogę posłuchać Kind of Magic?!!!!11onze". Jednak coś takiego jest nawet zrozumiałe. Według większości Amerykanów Polska praktycznie nie istnieje ;) .

sobota, 4 grudnia 2010

Polish dubbing better than original version.





 Polish language is the most beautiful one I've ever heard (and it's not because of patriotism, it's just truth!) so it's pretty cool to listen Polish voices in animation movies and video games. But it's not always so much great...

wtorek, 23 listopada 2010

Między bajką, a sztuką (cz.1)



Wstęp

Nie ma żadnych wątpliwości, ogólny światopogląd na temat animacji się zmienia i nie ma co na ten temat dyskutować. Coraz słabsze produkcje dla dzieci są zastępowane coraz mocniejszymi dla osób bardziej dojrzałych. Osobiście, nie wiem czym to jest spowodowane: zejście na psy takich kanałów emitujących programy dla dzieci jak Cartoon Network, Disney Channel, czy Disney XD (dawniej Jetix, jeszcze dawniej Fox Kids), czy może tym, że rynek tym wszystkim został nasycony do tego stopnia, że trudno jest teraz zrobić coś naprawdę dobrego.

czwartek, 4 listopada 2010

Sezon 2 - Rock Lee: Taki powinien być prawdziwy mężczyzna!



Sezon zaczyna się tam, gdzie poprzedni nas zostawił. Naruto wraz z Sasuke i Sakurą stoją u bram do Lasu Śmierci, gdzie ma się odbyć drugi egzamin na Chuunina. W sezon wchodzą też eliminacje do trzeciego egzaminu.

środa, 27 października 2010

Translations #1


Tłumaczeń część pierwsza, czyli rzecz którą robię w wolnym czasie i w pewnym sensie z patriotycznego obowiązku ;) / First part of translations, the thing I do in free time and in some way in patriotic obligation ;)

sobota, 23 października 2010

Sezon 1 - Nazywam się Uzumaki Naruto!

W Wiosce Ukrytego Liścia niegdyś postrach siał dziewięcioogoniasty lis. Został on pokonany za legendarnego już Czwartego Hokage i zapieczętowany w pępku noworodka. 12 lat później Uzumaki Naruto cierpi z powodu braku rodziców oraz akceptacji ze strony rówieśników. Aby przywrócić sobie szacunek mieszkańców wioski, chce stać się Piątym Hokage, nieświadomym skrywanego w sobie potwora...

niedziela, 17 października 2010

You're watching television


Stało się. Summer Belongs to You! zostało wyemitowane w Polsce jako... Lato to wrażeń moc? Cóż, ocenianiem tłumaczenia zajmę się na końcu.

poniedziałek, 11 października 2010

...don't you know about the bird?


Szczerze? Jeszcze nie obejrzałem nowego odcinka Simpsonów, Family Guya postanowiłem wziąć sobie na początek z ostatnio wziętego doświadczenia ;)

Peter nakrywa swojego teścia na zdradzie, czego wynikiem jest rozwód Cartera z Babs. Peter chce pomóc Carterowi żyć jak kawaler, ale ten tęskni za żoną.

Fabularnie odcinek dobry, ale jak to powiedzieć... Kurcze, strasznie trudno do tego ułożyć jednolity opis. Nie rozumiem tutaj zbyt bardzo postawy Petera, który przeskakiwał kolejno ze strachu do nienawiści i przyjaźni. No ale wyszło jak wyszło, a wyszło dobrze, więc nie zamierzam się za bardzo o to czepiać. Sam motyw zdrady, hmm... Mieliśmy już raz odcinek, w którym Lois zdradziła Petera z Billem Clintonem i nie skończyło się rozwodem, tutaj natomiast pokazały się jakieś (że tak powiem) emocje ludzkie bardziej do przewidzenia, żadnego "przespałam się z Clintonem, dlatego możesz przespać się z kimkolwiek chcesz, byle tylko nie rujnować nam życia". Postawiono na prostotę zwykłego rozpadu związku, zabarwioną lekkimi historyjkami.
Z tego, co się cieszę to to, że wróciło kilka dowcipów, (głównie chodzi mi o jeden, którego nie będę zdradzać), przez które prawie że spadłem z krzesła! Serio, Family Guy naprawdę umie odgrzać kotleta i to w taki sposób, że będziemy myśleć, że to świeże mięso.
Chciałbym rzucić jeszcze kilka słów odnośnie strony graficznej. Po obejrzeniu epizodu czuję się, jakby ktoś mi (delikatnie) przyłożył z liścia animacją 3D. Co prawda animacja 3D w Family Guyu nie jest niczym strasznym, co już myślę większość zdążyła zauważyć, no ale jednak zawsze w kreskówkach wolałem 2D. Oczywiście, pochwalam użycie innego stylu w 40minutowym odcinku startowym, no ale bez przesady, wolę jednak, jak nie nadużywa się zbytnio swoich 'umiejętności', tym bardziej, gdy są to 'umiejętności' zupełnie niepotrzebne.
Ogólnie odcinek? Dobry, Family Guy, można powiedzieć, od początku dobrze idzie, aczkolwiek poraża lekko brak niektórych postaci (mały wkład Briana i brak Stewiego!), który jednak przeciętny widz może znieść (z tym że ja nie jestem przeciętnym widzem. Hmm...). Dla mnie odcinek dostaje 7+++/10. Głowa Rodziny od początku rodziny powoli schodzi po schodkach. Na szczęście, jest to żółwie tępo i mam nadzieję, że się z tych schodów nie wywalą, a wręcz przeciwnie: ktoś ich podniesie i poprowadzi z powrotem na szczyt.

niedziela, 10 października 2010

Od rocka jeden krok...


... Czyli zwykłe gdybanie.
W związku z rokiem Chopinowskim odpaliłem sobie w mózgu mod "I don't care" i odpaliłem sobie Republikę (jeśli nie wiecie, co to za zespół, pozwalam wam spłonąć w piekle), a jeszcze potem zwyczajowo poczytałem sobie komentarze pod filmikiem na YouTube. Jeden komentarz głosił:

Słowacki, Norwid, Ciechowski...

i właśnie ten komentarz zmusił mnie do refleksji odnośnie muzyki (mimo, że oznaczało bardziej wyróżnienie poetyzmu w dziełach Ciechowskiego). Otóż, czy jakby Chopin urodził się w połowie XX. wieku, to czy tworzyłby również muzykę klasyczną? Może wolałby wziąć gitarę elektryczną bodaj basówkę, wejść na scenę i dać czadu? Jestem też ciekaw, czy grał na pianinie i właśnie ten gatunek muzyczny z powodu otaczającej go wokół kultury masowej?
Jeszcze w tym miesiącu ma zamiar wyjść gra muzyczna pokroju Guitar Hero: Music Master: Chopin. Twórcy gry zdają sobie świetnie sprawę z tego, że muzyka klasyczna, nie jest już aż tak bardzo poważanym gatunkiem, więc postanowili stworzyć 3 wersje:

- Classic
- Rock
- Pop

czyli najpopularniejsze gatunki od przeszło 30 lat. Kultura masowa sprzed 100-200 lat uderza w kulturę masową, która trwa do dziś? Czemu nie! Trzeba jednak wiedzieć, że w rockowej wersji utwory Chopin będzie grał na gitarze elektrycznej, a w popowej będzie obsługiwał mikrofon. To, jak nasz kompozytor narodowy pomyka na gitarce, możecie zobaczyć na tvgry.pl, materiał jak najbardziej polecam, tym bardziej, że Frycek z gitarką jest... całkiem niezły!
Jestem tylko ciekaw, co będzie następne... Music Master: Beethoven? Najpierw zobaczmy, jak gra się sprzeda, a jest kierowana na skalę globalną i będzie dosyć tania, bo tylko 48zł. Jak myślicie, dodadzą do zestawiku ewentualnego klawisze? Jeśli tak, czeka na plaga polskiego Band Rocka... Popa... Classica! Ach, whatevah.

piątek, 8 października 2010

Po co grać?

Niektórym tematyka, którą chcę teraz poruszyć może się wydać nudna, a nawet trochę niewygodna, ale tematykę tą warto poruszyć. Po co grać? Co nam daje gra?
Jako amatorski recenzent gier, najprostszym stwierdzeniem wydaje się być "Dla rozrywki i zabicia czasu w miły sposób". Ale czy istnieje szersza definicja?
Oczywiście, gry takie jak God of War, czy Alan Wake mogą służyć rozrywce tylko jednej osoby, ale co z grami komputerowymi jak Left4Dead, World of Warcraft, czy może też planszowymi jak Monopoly i Scrabble oraz terenowymi jak podchody, czy też prosty berek. Otóż każda z tych gier daje nam dziką satysfakcję z wygranej, czy też z samego braniu udziału w rozgrywce. Pozwala graczom w specyficzny sposób się zintegrować ze sobą, nawet czasem zaprzyjaźnić.
Ostatnio wziąłem wraz z klasą udział w grze terenowej-integracyjnej w konwencji survivalu, o której nie chcę się rozpisywać, gdyż nie chcę psuć zabawy osobom, które mogą to czytać i pochodzić z okolic Lublina. Stwórca gry jak i jej mistrz dał nam na sam jej koniec wybór. Czy chcemy poznać wynik, czy też nie? Na początku w głosowaniu wynik był 14vs.14 - głosowałem przeciw zobaczeniu wyniku. Jednak później stwierdziłem - czemu nie? - oraz wygłosiłem krótką mowę, że warto zagłosować na 'Jestem za', którą zresztą poparło kilka osób. W ponownym głosowaniu, przegłosowano ujrzenie wyników i wygrała jedna z grup. Był to sam koniec rozgrywki. Gdy już wracaliśmy do autokaru, który miał zawieźć nas do domu, zostałem jeszcze z kolegą, aby pomóc w przenoszeniu stołów. W trakcie, Mistrz Gry powiedział cicho, że przegraliśmy. Słowa te, męczyły mnie cały powrót do domu. I znów naszło mnie pytanie. Po co grać?
Czy gramy dla wyników, czy tylko po to, aby spędzić miło czas z nowo nabytymi przyjaciółmi? Czy gramy dla czystej rozrywki, czerpiąc z tego radość, czy też za wszelką cenę chcemy być najlepsi (przepraszam) powiększając sobie penisa? Gra to nie uzależnienie, gra nie jest również obsesją, czy też czystą ciekawością (która sterowała mną i moimi kolegami). Gra to zabawa. A prawdziwym wynikiem tej gry, jest poziom rozrywki, jaki nam dostarczyła i w miarę możliwości to, w jaki sposób spoiła grających w nią graczy.

The best of the best


Odcinkiem tym, chciałem rozpocząć moje recenzje Futuramy. począwszy od niego, moje recenzje będą systematyczne, jednakowoż czasem trafia się coś, na co nie ma się ochoty szczędzić pochwał i trzeba je wyrazić publicznie.
Recenzja jest również bardzo krótka: nie mogłem znaleźć zbyt wielu słów na opis.

Odnajduje się pies Fry'a, Seymour, który został utrwalony w popiele. Okazało się, że w środku rzeźby utrzymało się DNA zwierzaka i istnieje możliwość jego sklonowania. Philip nie może się doczekać spotkania z najlepszym przyjacielem z XX wieku.
Odcinek najlepszy w całej Futuramie. Serio, nie przypominam sobie lepszego odcinka. Obejrzałem go już kilka razy i wciąż się nie mogę nacieszyć.
Zacznę od tego, że bardzo kocham zwierzęta, a z tego, co wiem, to pies Fry'a jest psem typu must love. Tym samym wzruszyła mnie końcówka, która jakby nie patrzeć, jest najlepszym skwitowaniem epizodu, jaki ostatnio widziałem (nie zepsuli tutaj podkładu muzycznego, tak jak w The Luck of the Fryrish).
Chcę równocześnie odpowiedzieć na wiadomość użytkownika Kor-diddly-nik (TheSimpsons.PL), sprzed 2 lat:

Mi osobiście samo zakończenie się nie podobało (motyw w stylu legendy Akita Inu) - Futurama to kosmiczne jaja, nie łzy:)

Mój drogi, (jeśli jeszcze to czytasz) co to do cholery ma znaczyć?! To tak, jakby Chaplin śmieszył ludzi, wszedł na estradę i powiedział wiele słów, dzięki którym mógłby dostać Pokojowego Nobla i ktoś z tłumu krzyknąłby "Wracaj do pajacowania, durniu!". Komentarz ten uważam za jak najbardziej nie na miejscu.
Odcinek Jurassic Bark daje nam świadectwo na to, że nawet ostry kawał śmiechu, jakim jest Futurama, stać na dużą dawkę subtelności. Subtelność, jest przeze mnie cechą mile widzianą w wielu tego typu serialach: The Simpsons, Family Guy, South Park... Twórcy zrobili to w sposób jak najbardziej mistrzowski i ich dzieło dostaje ode mnie ocenę, na którą jak najbardziej zasłużyli. Ocenę, która mówi sama za siebie, która jest jedynym, które ciśnie mi się do ust, bo (jak zresztą zauważyliście) w recenzji nie da się tego opisać zbyt wielką ilością słów.
10/10.

poniedziałek, 4 października 2010

Funny words are funny!


Podział na republikanów i liberałów (prawica, lewica) jest jednym z największych, można już powiedzieć wartości narodowych, dzielących Amerykanów. Nie mogło ich zabraknąć również w Family Guyu, jak i przy okazji krótkiego nawiązania do American Dad!

Brian wytyka Rushowi Limbaugh jego zdanie o nim przy okazji podpisywania jego republikańskiej książki w Quahog. Jednak gdy Rush ratuje mu życie, nagle zmienia swoje przekonania polityczne.
Fabularnie? (tutaj następuje długi opis miodu, który jest taki epicki, że aż nie mam ochoty go tutaj umieszczać) Miodzio! Wszystko jest wg mnie dopracowane, jak należy, mimo, że odcinek nie wykracza ponad poprzeczkę postawioną, przez odcinek poprzedni, tylko łapie się niej i to samymi końcami palców. Ale od początku. Family Guy, jak zresztą większość serialów tego typu wykorzystało w bardzo dobrym celu świetny temat polityki. Dowiadujemy się, jak republikanie widzą liberałów i odwrotnie itp. Dowiadujemy się też o, że tak powiem, drugiej naturze Briana, czyli czysta hipokryzja. Nienawidzisz gościa, nienawidzisz, aż Ci uratuje tyłek (tak samo z Michaelem Jacksonem - nienawidzisz, nienawidzisz, aż umiera na atak serca). Mimo, że rodzina Griffinów pojawia się tutaj rzadko (co pod koniec mnie z lekka denerwowało), żarty przez nich wypowiedziane powodują jak zwykle największe napady śmiechu, w końcu... Śmieszne słowa są śmieszne!
Graficznie? Miazga. Nie z serialu. Ze mnie po obejrzeniu. Odświeżona czołówka i szczególnie świetny wstęp, który zrobił dobry podkład pod ową czołówkę po prostu mnie zgwałciły. Nie zgłoszę tego gwałtu na policję. Trzeba przyznać, że serial przygotowuje się na wejście na Blu-ray, chociaż też zastanawia mnie, jak to zrobią (na DVD podzielono serial na Volume'y, obecnie ma wyjść Volume 9, który zawierać będzie część odcinków z 8 sezonu i pierwsze odcinki z sezonu 9). Jedno wiem - przez to, że ostatnio tyle zarąbistych seriali wychodzi na Niebieski Promień, będę musiał spać pod mostem, ale za to będziecie mieli świeże materiały na CartoonCenter.
Dźwiękowo nie ma co się rozpisywać, tak jak w przypadku Simpsonów, jest po prostu dobrze i mam nadzieję, że tak pozostanie.
Jeśli chodzi o ocenę, to bez wahania wystawiam 8+/10. Family Guy ponownie przebył bitwę z The Simpsons, którą znów wygrał, mimo, że odcinek Simpsonów był wiele lepszy od zeszłotygodniowego (Bogu dzięki!).
See ya!

Loan-a Lisa, czyli co możesz kupić za 50 dolarów


Tydzień temu pisałem, że cała zajebistość została już wyciśnięta z Simpsonów. Cóż, nie cała. Oto twórcy podsuwają nam całkiem niezły odcinek, który dla Was zrecenzuję!

Wszyscy dostają od Abe'a po 50 dolarów. Lisa swoje pieniądze inwestuje w firmę Nelsona, która odnosi sukces i Nelson chce rzucić szkołę. Tymczasem Marge kupuje za drogą torebkę i widząc, że wszystko można zwrócić do sklepu po kilku dniach bez zdjęcia opakowania, Homer zaczyna kupować mnóstwo drogich rzeczy.
Pierwsze, co chciałbym ocenić, to drugi wątek. Nie zachwycił, ale rozbawił, na reszcie nie poczułem się tak, jakby wpychali coś na siłę do The Simpsons (a dawno się tak nie czułe, szczerze mówiąc) i już za to chciałbym dać dużego plusa.
Główny wątek jest już bardziej skomplikowany. Na początku nuży trochę człowiek ponowne wepchanie jakiejś słynnej osoby Bóg-Wie-Po-Co, no ale niech im będzie, pominę, że robią tak już niemalże 4 lata. Lekkie żarty są jak najbardziej przyjemne, tak samo jak klimat, w którym jest poprowadzony cały odcinek. Dowiadujemy się przy okazji gdybania Nelsona o szkole, opinii jego nauczycieli o pójściu tą drogą (trochę to nawet zaskakuje, ale i tak i tak system szkolnictwa Amerykanów jest przeznaczony dla idiotów, więc nawet w sumie nie dziwię się Skinnerowi). Później równie dobre rozwiązanie akcji i jesteśmy w domu.
Nie mam co za bardzo rozpisywać się, jeśli chodzi o grafikę (prawdopodobnie jest to moja ostatnia ocena grafiki w The Simpsons) bo od ok. 5 sezonów jest ciągle tak samo. Jest ładnie, schludnie, 5 minut animatorów i producentów przewijanych na początku odcinka robi swoje.
Tak samo jest, jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową. Nie jest tak dobrze, jak w poprzednim odcinku (w końcu tamten był nastawiony na musical, no proste), ale trzyma normę przeciętnego odcinka.
Ogólnie? Fabuła to największy atut odcinka, jest lepiej niż tydzień temu, ale tylko odrobinę. Good. Not great. Daję 7+ (duży plus!)/10 i namawiam do obejrzenia.
See ya!

poniedziałek, 27 września 2010

Killer in da hoooouse...



Wraz z nowym odcinkiem The Simpsons, premierę miał również pierwszy odcinek przedostatniej serii Family Guya pt. And Then There Were Fewer. Czy Głowa Rodziny przebiła liczącą już 21 lat familię?

Cała historia zaczyna się od zwykłego zaproszenia. James Woods zaprosił całkiem pokaźną grupkę bohaterów serialu na zwykłą kolację, by uczcić swoje nawrócenie. Miło prawda? Lecz co, jeśli po kolei zaczynają ginąć ludzie, którzy byli Bogu ducha winni? Wszyscy są podejrzani, wszyscy, którzy przebywają w pomieszczeniu i nasi bohaterowie nie spoczną, póki morderca nie zostanie ujawniony.

Recenzję tą, chciałbym zacząć od grafiki. Otóż... *zachwalanie mode on*! Odcinek jest niesamowicie piękny. Nie dość, że graficznie trzyma bardzo wysoki poziom, to jeszcze wykorzystał technologię 3D(!), która jak dla mnie jest do tej pory najlepszą tego typu animacją użytą w kreskówce. Na szczęście nie przesadzają z nią. Ot parę scenek zbliżeniowych, oddaleniowych, wzgląd na krajobraz etc. Głównie dostajemy ją po pysku na początku odcinka, a potem rozmywa się gdzieś w tle świetnego klimatu i grafiki 2D.
Potem zaczyna być jeszcze lepiej. Kawałki, które znamy z wersji zwykłej serialu zostają zremiksowane na osadzone w konwencji kryminału. Bardzo klimatycznie (wybaczcie, ale aż trudno nie używać tutaj tego przymiotnika/przysłówka!). Oprócz wspomnianych remiksów, mamy też parę innych kawałków instrumentalnych, jednak jest to za mało i za kiepskiej jakości jeszcze, aby nagrać album (no, może sprzedaż pojedynczych piosenek na iTunes bardziej wchodzi tu w grę).
Przejdę szerokim susem do treści humorystycznej. Otóż niespodzianka. Jest super! Mimo poważnej fabuły, zyskujemy tu kawał lekkich kawałów, dzięki którym nieraz parskniemy ze śmiechu (no chyba że ja mam jakieś dziwne poczucie humoru). Scenarzystka ozdobiła też odcinek w najzajebistszy tekst, jaki ostatnio słyszałem. Serio, nawet jeśli nie lubicie Family Guya, odcinek ten wypada obejrzeć jedynie dla tego tekstu (może tutaj przesadzam, nie powiem kto go powiedział i nie powiem w jakiej okoliczności, no ale magia nagłych zwrotów akcji działa tutaj w pełni obrotów). Więcej - dla tego tekstu jestem gotów wystawić scenarzystce mini ołtarzyk. Napiszę na nim jej nazwisko: Cherry Chevapr... Cherry Chevaprawa... Cherry Chevapravatt... No dobra, z ołtarzyka zrezygnuję.
Podsumowując: start sezonu jak najbardziej super, dla mnie zapowiada to coś, co dopiero się zaczyna, mimo że za 1,5 roku będziemy doświadczać tego czegoś śmierci, a raczej zabójstwa dokonanego przez twórcę (przynajmniej nie będzie to to się ciągnęło w nieskończoność jak Simpsonowie). Odcinek polecam na ucieszenie oczu, uszu i poczucia humoru wszystkim fanom Family Guya, ponieważ jest to epizod uznany z kanoniczny - od przyszłego odcinka (2 X 2010r.) zostanie w niektórych sferach zmieniona formuła serialu i myślę, że będziemy w przyszłości otrzymywać tutaj soczyste nawiązania.
Tymczasem ja wystawiam odcinkowi 9+/10 i zostawiam wam Petera Griffina wrzeszczącego prosto w twarz Homera Simpsona 'IN YOUR FACE!'.

See ya!

Powraca geniusz Simpsonów!


Kolejny świetny odcinek Simpsonów, serial trzyma formę znaną nam z sezonów 4-8!

Znaczy...

Jak dla mnie, odcinek słaby. Po prostu. Dla mnie, to tak, jakby Simpsonowie byli świetnym dywanem, który do 15-ego sezonu nasiąkał się wspaniałością i nagle postanowili ją z niego wycisnąć. Cóż - docisnęli do sucha...
Zacznijmy od Nagrody Nobla dla Krusty'ego. W sumie, to nie wiem, czemu Bart chciał go ocalić wraz z Homerem. Znaczy - racja, no może świńsko postąpili, że oszukali Klowna z tą Nagrodą, (w sumie kojarzy się strasznie sytuacja z Polańskim), no ale dajcie spokój, nie wiem, po co chcieli go usprawiedliwiać za wszelką cenę. Niezrozumiałe i na siłę (no oprócz sytuacji z Regionami DVD, dla mnie było to komiczne, to tak, jakby prawo strzeliło samo sobie samobója! Może niedługo będzie odcinek mówiący, że napisy stworzone przez użytkowników są legalne?).
Co to obozu, to zacznę od błędów. Rozumiem, Marge mogła zakupić pobyt córki, gdy dowiedziała się o wyjeździe męża, ale czy nie wydało wam się dziwne, że Lisa pognała tam bez żadnej walizki, ciuchów na zmianę, a była tam TYDZIEŃ? No dobrze, mogła jej ta Marge dowieźć ciuchów, ale to się wydało dosyć dziwne. Tym bardziej, że sama Lisa, która uchodzi za tą mądrą, nie zauważyła problemu - przecież można spać w tych samych gaciach przez 7 dni bez ich rozkładu!
No dobrze, czepiam się, ale przejdę dalej. Występ Glee. Dla mnie piosenki, szczególnie piosenka, którą usłyszeliśmy na wejściu do obozu była świetna, no ale... po co to? Znowu dostajemy dawkę wciśnięcia czegoś na siłę, aby tylko zamaskować słabą fabułę (i do tego oklepaną!). Późniejszy ciąg wydarzeń... Dobra, wolę o tym nie mówić. Spodobała mi się parodia tego, że artyści potrafią wszystko, nawet znaleźć się w parę sekund na dachu budynku i namalować przy tym reklamę, no ale czy odcinek warto obejrzeć tylko dla takiego smaczku?
Powiem tak - jeśli dopiero zaczęliście waszą przygodę z The Simpsons, to w imieniu wszystkich fanów przepraszam za to i odsyłam do odcinków od 15 sezonu włącznie w dół. Tam został cały geniusz serialu i jakoś nie widzę, aby chciał podnieść dupę.

6/10

wtorek, 14 września 2010

Je m'appelle ZCarotte!



Panie i panowie, najgorsze okresy za mną, a jeszcze gorsze przede mną.
Po pierwsze: tytuł wynika z tego, że w mojej nowej szkole mam francuski i przejawia się moje zainteresowanie do języków obcych :D
A to, że gorsze przede mną, to wynika z tego, że miałem ostatnio dwie niezapowiedziane kartkówki, w tym jednej nie zdążyłem dopisać (fizyka...), co myślę, nie jest zbyt dobrym startem na początek roku w nowej szkole...
No ale cóż, życie prywatne życiem prywatnym, wyżyłem się w tym krótkim akapicie (kij, że w dwóch krótkich akapitach, a formalnie trzech), no ale zmierzam powoli do wątku głównego, którym jest nie przedstawienie się (na cholerę miałbym kontynuować tę walniętą tradycję, jak i tak wiem, że was z mojego kanału YouTube przywiało, a nie przyszliście tu dobrowolnie!), a krótka krytyka rysunku userki deviantARTa - LadyFromEast -, które widzicie powyżej ^^.

UWAGA!
Krytyka jest komentarzem z dA, praktycznie cała skopiowana spod oryginału rysunku, który znajduje się pod tym linkiem:

http://my.deviantart.com/messages/#/d2ypbiw

Klasa maturalna, to piękny okres w życiu każdego ucznia. Oprócz mrocznego cienia nauki do testu dojrzałości, który to umie przekreślić całą twoją edukację (12 lat trafia szlag), to masz strasznie dużo czasu (w przeciwieństwie do ciężko pracujących uczniów pierwszej klasy ;( ) ORAZ masz najdłuższe wakacje w życiu (tak, tak, szykuje się bimba ;] ). Brzmi nieźle? No, matematycznie można by to określić jako 3/4N, gdzie N=Najlepszy okres w życiu ale tylko pod warunkiem (ach, te warunki), że czas wolny wykorzystuje się do końca, a nie tylko gnije przed komputerem.
W/w wymogi jak najbardziej spełnia Ms. Iwona 'LadyFromEast', która postanowiła spędzić ten czas rysując. Wyniki każdy normalny człowiek widzi powyżej, ale - czy rysunek jest przerysowany 1:1 - z jak największą dokładnością? Cóż...
Najbardziej, podobają mi się włosy. Błyszczą, wyglądają, a nawet mają taki kolor, jakby zostały uchwycone wcale niezłym aparatem. (Krytyka się zaczęła dosyć dziwnie, bo od włosów, no ale moja wina, że badam wszystkich i wszystko od góry do dołu?) Twarz Audrey nie jest zgodna z oryginałem. Mam tutaj na myśli trudną sztukę rysowania oczu, która nierzadko jest o wiele trudniejsza do opanowania aniżeli sztuka rysowania palców, i to nie żart! Widać, że Pani ze Wschodu skończyła zostawiając oko minimalnie przyduże, jednak ta różnica jest dostrzegalna. Czy jednak różnica ta, skreśla cały rysunek? Nie! Proporcje, mimo, że ciut powiększone, są zachowane z precyzją, za co chwała autorce za to! Drugą rzeczą, do której mógłbym się przyczepić, to biżuteria, a dokładnie kolczyk. Kryształki wychodzące z błyszczącego kółka zostały zachowane tutaj zbyt gęste, ba, zostały tutaj połączone, co jakby nie patrzeć, jest niezgodne z oryginałem. Sam błysk w kółku, mimo, że do rysunku pasuje, różni się od oryginału tym, że na zdjęciu ma kształt '+', a tu półksiężyca zwróconego w prawą stronę. Chociaż różnica tutaj jest taka mała, że wytykanie jej wywodzi się z mojego wrodzonego czepialstwa, więc - Nie martw się Iwona! Od szyi w dół, to już w/g mnie po prostu, cud miód i mleczko z czekoladą. Wszystko zostało narysowane z porażającą wiernością i ten dół (jak i włosy) uważam za świetne! Artystka opanowała sztukę rysowania dłoni (której jej zazdroszczę), jak i cieniowania (chociaż mógłbym się przyczepić, że jest zbyt mało subtelne), dzięki czemu efekt jest bardzo dobry.
Ocena końcowa? 4,25/5. (Jak krytyka, to już po równi :D )

Koniec i bomba,
A kto czytał, ten trąba!

Tak to jest, prosta, luźna krytyka, ale PaniZeWschodu prosiła o jedną rzecz... Otóż, ma problem z wycenieniem tej pracy, za czym idzie logika, że bierze poniekąd za swoją pracę mamonę. I tu pytanie do was: Na jaką kwotę zasługuje ten rysunek? Jest on zawarty na kartce formatu A4 (A3?) i został do niego użyty ołówek 2B. Odpowiedzi piszcie w komentarzach ;D