poniedziałek, 27 grudnia 2010

Czuję się oduchowiony!

Niestety. Musiałem. Padła idea wyjścia na ten film do kina... Ekhm, przepraszam... "Kina". W Lublinie prawdziwe Kino dopiero powstaje. Tak czy siak przemogłem się i poszedłem na początek końca ekranizacji jednej z najsłynniejszych książek ostatnich lat. Uzbrojony w tubkę mleka czekoladowego i dobra towarzystwo usiadłem w fotelu Cinema-City (praktycznie jedyna placówka pokazująca filmy w Lublinie, "Stolicy" Kultury) i rozpoczęło się oglądanie Harry'ego Pottera i Insygniów Śmierci, Części I.
Miałem strasznie mierne uczucia odnośnie Harry'ego Pottera. Na film, szczególnie kilkumilionową produkcję, zawsze patrzyłem (nadal uważam, że bardzo słusznie i chyba nikt nie da rady mi w tym zaprzeczyć) przez pryzmat książki, na którym został on oparty, bo pierwszym aspektem, jaki musi on spełnić, jest sprawdzenie się jako adaptacja. Film ma to szczęście, że jest oparty na wcale niezłej książce, dzięki czemu sukces uzyskany przy efektach oraz wierności fabularnej ma szansę dać mu tytuł bardzo dobrego, a nawet świetnego. Cóż, tak czy siak, sam znaczek "Harry Potter" powoduje, że pół miliona wskakuje samo do kieszeni.
Zacznę od tego co kocham oceniać wręcz, czyli wersji językowej. Miałem to (nie) szczęście, że w naszym "kinie" nie grają już Pottera z napisami. Zostaje durny dubbing. Ale cóż, stwierdziłem "jakoś przeżyję", w końcu pozostałe 6 części obejrzałem tylko z dubbingiem, ogólnie, jeśli chodzi o HP po angielsku, to jedyną stycznością dla mnie były 2 pierwsze rozdziały Kamienia Filozoficznego. Wystąpili starzy, dobrzy aktorzy dubbingowi, wszystko było nawet spoko, nawet słowa wypowiadane współgrały z ruchami ust postaci. No i przecież: nie trzeba było nic czytać! Widz skupiał się na ekranie i ogólnej fabule! Ale... Powiedzcie mi, czy Ci reżyserzy dubbingowi coś mają, czy co, bo w Zemście Sithów też to było z Darthem Vaderem. Pominę przestrzeń połowy dekady między filmami. Mówię wam, najbardziej denerwującą osobą w całym filmie jeśli chodzi o głos (i też o wygląd) jest Voldemort. Ogólnie cały film nawiązuje garściami do faszyzmu, więc Voldemort mógł być swego rodzaju Hitlerem, rozumiem też, że Hitler nie miał jądra, ale ten tutaj brzmi za przeproszeniem tak, jakby mu zupełnie jaja z parówą urwali. Przysięgam, dla mnie, to on wygląda jak skrzyżowanie Teletubisia z Michaelem Jacksonem, nawet głos trochę przynosi na myśl Jacko.

Nie jest wcale tak źle, żeby nie mogło być lepiej, bo na następną rzecz jestem nastawiony pozytywnie. Szóstą część przygód włochatego czarodzieja (no, przynajmniej w książce...) ratowały praktycznie tylko żartówki Rona, które dodawały sporo klimatu humorystycznego i rzucając tym samym serii pewnego rodzaju koło ratunkowe. Tutaj co prawda nie ma ich zbyt wiele (ale są!), lecz mimo to, film jest dobry i zupełnie nie potrzebuje ratunku. Bohaterowie przenoszą nas kolejno po różnych malowniczych regionach Wielkiej Brytanii, dowiaduję się, że mój pokój jest większy niż Hermiony i Harry'ego, a sam wątek fabularny jest poprowadzony jak najbardziej poważnie. Co prawda dużo zagmatwań dodanych przez panią Rowling jest tutaj strasznie uproszczonych, między innymi wesele, ale to już co innego, wiadomo że nie wszystko się będzie działo tak różowo, jak sweterek Dolores Umbridge. Mimo wszystko wierność w stosunku do oryginału jest zachowana i to widać, autorzy i scenarzyści nie bawią się tutaj w przekładanie wątków jak np. zrobili to w Więźniu Azkabanu z Błyskawicą, tutaj sprawa dobrej adaptacji jest potraktowana serio i chwała im za to. Nie wiem, co im się stało, że nagle zaczęli brać to wszystko poważnie, nie wiem, kto im w końcu przykopał w dupę, cieszę się po prostu, że ktoś to zrobił i jakbym dostał jego adres, to wysłałbym mu bukiet kwiatów z napisem "No nareszcie!".
Udźwiękowienie jest dobre, nie będę się na nim długo rozwodził, jeśli ktoś oglądał Harry'ego od początku, jeśli oglądał choćby jedną część to wie, czego może się tutaj spodziewać. Chciałem się zająć raczej stroną wizualną. I to nie wykonaniem 3D potworów, skrzatów, czy Śmierciożerców. Ludzie, tutaj Warner Bros. pokazało nam animację z prawdziwego zdarzenia! Prawie zacząłem skakać, jak od Naty dowiedziałem się, że w nowym Potterze jest super animacja, stwierdziłem, że jak zdarzy mi się, że to obejrzę, to będę czekać tylko na nią. Pech chciał, że była prawie na końcu i musiałem uważnie oglądać prawie cały film. A to peszek. :( Jednak jest dobra wiadomość. Jakby tę animację wrzucono do sieci, bodaj pokazali na jakimkolwiek festiwalu filmowym jako samodzielna krótkometrażówka, wskazanym byłoby obwołać ją najlepszą krótkometrażówką festiwalu. Jest po prostu śliczna. Jakbym miał porównywać, to uznałbym, że jest mieszaniną "Vince'a" i "Miasteczka Halloween" Burtona. Oba filmy mają lekko zmienne style, mimo wszystko widać w nich rękę Burtona, ten krótki przerywnik zaś wygląda właśnie tak, jakby został wykonany przez Deppofilskiego reżysera i - szczerze - nie osądziłbym o coś takiego nikogo innego. Sama animacja opiera się na bardzo mrocznej, Limbo-podobnej otoczce, jest jednak w niej ścieżka dźwiękowa (i to dobra!). Trzeba przyznać, że mimo mocnej przewagi 2D nie da się nie zauważyć wygładzeń dokonanych w 3D. Ale i mimo to, po obejrzeniu tego cuda, miałem ochotę wstać i zacząć bić brawo.
Ogólnie Harry Potter? Momentami, opływał kiczem, szczególnie jeśli chodzi o rozmowy w relacji Hermiona-Ron, ale i to dało się jakoś (definicja słowa "jakoś" w tym przypadku = z zaciśniętymi zębami i pięściami prosząc, aby to już się skończyło) przeżyć. Czego nie lubię w tej serii to to, że najbardziej zajebiste postacie giną, a najbardziej wkurzające - tryumfują. No ale cóż... Mimo to, film był dobry, miło spędziłem czas, powiem nawet więcej, nacieszyłem sobie oczy stroną wizualną, a uszy stroną audio. Mózg za to odpoczął, czyli nie wyszedł ze stanu, w którym się znalazł na początku ferii świątecznych. Film sprawił, że pojawiła się u mnie chęć obejrzenia kontynuacji w ślepej nadziei, że Harry umrze, na razie jednak wystawiam 7+/10 i idę zbadać ile faktycznie do tej pory Potter zdołał zarobić. Trzymcie się!

 

2 komentarze:

  1. "W Lublinie prawdziwe Kino dopiero powstaje."
    LOL :)

    Podobno niezłą minę miałeś podczas niszczenia horkruksa :D

    Ja bym dała nawet więcej niż 7, biorąc pod uwagę fakt, że ten film nakręcił ten sam człowiek który popełnił 5 i 6 część.

    OdpowiedzUsuń
  2. One moment doesn't make all movie :D Sam nie wiem, jaką miałem minę, byłem zajęty oglądaniem xP

    OdpowiedzUsuń