niedziela, 4 marca 2012

This sucked. So much.

Dzięki za 500 odcinków.
Prosimy tylko, byście wyszli na dwór i złapali trochę świeżego
powietrza przed zalogowaniem się do internetu
i powiedzenie, jak bardzo ten odcinek ssał.







To boli, kiedy serial, który tak się kocha od długich lat staje się coraz bardziej sztampowy i dochodzi do takiego stanu, że nawet tak wielki kamień milowy jak pięćsetny odcinek serialu animowanego nie bawi. No dobrze, może trochę. Okazyjnie. Ale od początku.



Po 23 latach mieszkańcy Springfield chcą zrobić to, o co ja błagam już od paru lat twórców - zamierzają wygnać Simpsonów z ich rodzinnego miasta (tak jakby nie zrobili tego w filmie). Żółta rodzinka zmuszona opuścić miasteczko znajduje niebawem swoje miejsce na Odludziu i sąsiadują z Julianem Assange (założyciel WikiLeaks), bo przecież nie można już zrobić odcinka Simpsonów bez ani jednego występu gościnnego, bez różnicy jak mało wnosi on do fabuły epizodu.


Zacznijmy może od początku. Tekst na tablicy jest genialny, a dzięki couch gagu poczułem, że te wszystkie godziny/dni/tygodnie które spędziłem z tym serialem nie poszły na marne. Można nawet powiedzieć, że przez chwilę miałem mini błysk w oku. A potem zaczął się faktyczny odcinek.

Fabuła jest strasznie, ale to strasznie oklepana. I to nie dlatego, że widzieliśmy to samo chociażby w Family Guy'u, ale dlatego że Simpsonowie sami już to przerobili. No i cholera. ZROBILI Z NIEGO CHOLERNY FILM. I to nie byle jaki film. Śmieszny film. Nie był on co prawda jakiś specjalnie genialny, ale podobał się, ludzie się z niego śmiali. Widać było, że twórcy się postarali, dając do niego zarówno trochę nowych Simpsonów, jak i klasyki ze starszych sezonów. I wtedy widz czuł się pełny. A tutaj taki strzał w stopę. No cóż... Finalny efekt wygląda tak, że chcieli zrobić jakby skróconą wersję filmówki, z tymże bez tak dobrego, komicznego uzasadnienia i zamiast starej dobrej klasyki wcisnąć tylko nowych, świeżych żółtków. Mam do powiedzenia tylko jedno. Jakieś 70% fanów, nie lubi nowych, świeżych żółtków. Ja też.


Nie zrozumcie mnie źle, ogółem początek był całkiem fajny. Co prawda nie śmieszył, ale wprowadzał w pozytywny nastrój. A potem tylko zaczęło spadać w dóóóóóóół. Jak tak teraz o tym myślę, płakać mi się chce. Serio. Co się stało z tymi Simpsonami, którzy dawali gościnny występ Michaela Jacksona i robili z niego faktyczny użytek? Gdzie się podziali ci Simpsonowie, których włączałem sobie po powrocie ze szkoły i którzy rozchmurzali mnie po ciężkim dniu? I w końcu: co z tymi Simpsonami, którzy byli Simpsonami? Rozumiem, postawili sobie może jakiś cel. 500 odcinków. I co będzie dalej? 25 sezonów? Pewnie tak. A potem? Będą się ścigać z Coronation Street? Serio, nie tędy droga. Jak już wcześniej wspomniałem. Przyjaciele się skończyli, Jak poznałem waszą matkę też niedługo dobiegnie końca, mam nadzieję, że tak samo będzie z Family Guyem, Futuramą (no, z nią może i nie tak szybko ;) ) i South Parkiem. Ale akurat tutaj mamy serial, który pilnie potrzebuje eutanazji. Z wybuchem na końcu.

Poza tym, nie wydaje Wam się, że sami twórcy uważają ten odcinek za godny swojej liczby. Sami umieścili na końcu napis z prośbą, aby tak bardzo nie zjechać ich za ten odcinek w internecie. To już prawdziwa tragedia, gdy taka legenda prosi widzów o litość. Cóż, ode mnie jej nie zaznają. 5-/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz